wtorek, 27 maja 2014

Rozdział 5

Podniosłam ciężkie powieki, zaciągając się dosyć rześkim powietrzem. Sięgnęłam po telefon, naciskając na jeden z przycisków. Na ekranie wyświetlił się zegar, który wskazywał godzinę 23:17.
- Czyli jednak nie spałam tak długo... - powiedziałam na głos, wstając z łóżka
Powędrowałam bez celu do łazienki. Otworzyłam na oścież drzwi i podeszłam do stłuczonego lustra, wisi tu od czasów ojca. Spojrzałam prosto w skruszone odłamki szkła, na których widniała zaschnięta krew. W moich oczach pojawiły się drobne łzy, które zaraz przetarłam rękawem.
Po chwili namysłu zamknęłam drzwi i ściągnęłam z siebie wszystkie ubrania. Załączyłam prysznic i weszłam pod niego, puszczając na siebie chłodną wodę. Po moim ciele przeszedł zauważalny dreszcz. Zmoczyłam wszystkie części swojego ciała razem z włosami, które niemile ułożyły się na moich plecach, tworząc kolejne fale zimna.
Kilka chwil później, stałam już przed lustrem z obwiniętym ręcznikiem dookoła swojej talii. Rozczesałam niesforne loki i wysuszyłam włosy, kierując się do pokoju. Na schodach zauważyłam mamę z telefonem przy uchu i papierami w rękach.
- Hej kochanie. - rzuciła od niechcenia i zniknęła w progu swojego gabinetu
Westchnęłam głośno, otwierając drzwi i kładąc się do łóżka.

*następny dzień*

Wstałam z łóżka na równe nogi, słysząc dziwne dźwięki dochodzące z kuchni. Nałożyłam na ramiona wełniany sweter i skierowałam się w stronę odgłosów.
Wchodząc w próg kuchni, ujrzałam mamę delikatnie przewracającą kartki gazety, popijając poranną zbożową kawę.
- Już wstałaś słońce. - rzekła swoim melodyjnym dla uszu głosem.
Przytaknęłam jedynie, przelewając pomarańczowy sok z kartonu do szklanki.
- Dlaczego nie szykujesz się do szkoły? - zapytała, zapewne aby wzniecić rozmowę
- Mamo. Jest sobota. - przewróciłam oczami
Mama nie ukrywała zmieszania. Skierowała ponownie swój wzrok ku gazecie, dopijając ostatni łyk kawy.
- Dziś wychodzę. - poinformowałam ją bez entuzjazmu
W odpowiedzi przytaknęła, przegryzając kawałek crossanta prawdopodobnie z rumem. Pusty kubek odstawiłam do zmywarki, ostrożnie ją zamykając.
Dziś zamierzam poszukać niedaleko położonej stadniny, mam wielką nadzieję, że uda mi się ją znaleźć. W pokoju ubrałam na siebie ciemne jeansy i siwą bluzę. Wychodząc, zerknęłam za okno, przypatrując się rześkim promieniom słońca, które jakby chciały się przedostać przez obłoki, ale nie mogły. Takie podobieństwo, idealne przedstawienie mnie. Torbę przewiesiłam przez obolałe ramię i ruszyłam w prawidłową stronę. Zaczęłam nucić jakieś stare kawałki, przypominające mi czasy kiedy zasypiałam z myślą, że za ścianą śpi kochający mnie ojciec. To tylko w nim miałam prawdziwe wsparcie, z nim rozmawiałam o moich problemach, wierzyłam, że zawsze mi pomoże i tak było. Mama nie miała dla mnie czasu, odkąd pamiętam siedziała z nosem w papierach.
Słońce raziło moje oczy, które były skoncentrowane na drodze, a uszy słyszały słowa wymówione przez właściciela Tristana. Zauważyłam po lewo zasypaną wielokolorowymi liśćmi szosę. Powędrowałam ku drodze, szurając po zżółkniałej ściółce.
Moment później stałam przy wielkim plakacie z nazwą i logiem stadniny, której właśnie przekroczyłam progi. Zapach siana i świeżo skoszonej trawy dotarł do mnie jak blask słońca w południe. Szłam wolnym krokiem, penetrując teren dookoła mnie. Wyjrzałam zza budynku widząc karego, wysokiego konia pasącego się na rozłożystej łące, a nieco w lewo zauważyłam prawdopodobnie centrum stajni. Udałam się tam, ostrożnie stawiając kroki. Stanęłam w wyznaczonym przez siebie miejscu, widać z niego było każdy zakątek. Maneż, hektary zielonych łąk, karuzela, hala, wiele padoków, lonżownik. To wszystko zdawało się tak nierealne...

czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 4

Otworzyłam oczy, kiedy jeszcze blade promienie słońca nie wychodziły ponad horyzont. Usiadłam na krawędzi łóżka, delikatnie przecierając zaspane oczy. Podparłam się na dłoniach, wstając z dużym rozmachem. Stanęłam nieruchomo. Przed oczami zaczęło mi szarzeć, a nogi ugięły się. Przytrzymałam się poręczy mojego łóżka. Po chwili wszystko wróciło do normy, ale dalej trzymałam się kurczowo metalowego pręta.
Po chwili stałam już przy szafie, wyciągając wyprasowane ubrania. Ze wczorajszej prognozy pogody wynika, że będzie padać... Wybrałam jakiś komplet i wyszłam z pokoju prosto do łazienki, w której wzięłam szybki prysznic i ułożyłam włosy.
Zeszłam na dół, prosto po skrzypiących, drewnianych schodach. Usłyszałam cichy głos mamy, słabnący co moment. Weszłam do kuchni, z której zabrałam swoje drugie śniadanie i nie odzywając się wyszłam z domu. Otworzyłam ciemny parasol i ruszyłam w stronę uczelni.
Weszłam do klasy, zajmując drugą ławkę. Wpatrywałam się w środek tablicy, bawiąc się swoimi ciemnymi kosmykami włosów. Delikatnie ułożyłam okulary na nosie, wstając na znak otwieranych się drzwi przez profesora. Obejrzałam się dookoła. W każdej ławce siedziały dwie osoby, śmiały się, rozmawiały. Tylko ja, mała, skromna dziewczyna z delikatnie podkręconymi włosami opierała się o krzesło samotnie...
Przyszedł czas na koniec zajęć, westchnęłam cicho, pakując zeszyt. Wybiegłam ze szkoły, ruszając w stronę domu. Deszcz zacinał w moją stronę, a wiatr falował ostro moje loki. Kiedy szłam zalanym chodnikiem, przy drodze ujrzałam pakującego się poznanego wcześniej mężczyznę do ciemnego samochodu. Nie zastanawiając się, powędrowałam przez jezdnię, stając przy znaku.
- Dzień dobry. - rzekłam nieśmiało
- Dla kogo dobry. - przerwał swoją pracę, lustrując mnie od góry do dołu. - To znowu ty. - dodał
- Taak. - przeciągałam. - Chciałabym się dowiedzieć, bardziej szczegółowo, gdzie tutaj znajduję się ta stadnina?
Zawarczał pod nosem, wrogo na mnie spoglądając.
- Widzisz te skrzyżowanie? - skinął palcem. - Więc ciągle idź prosto z jakieś pięćset metrów, a następnie skręć w boczną, lewą uliczkę. Tam jest szosa, która doprowadzi cię tam. - wrócił do pakowania walizek
- Dziękuję. - poprawiłam mokre kosmyki, spadające mi na twarz. - A jak tam pański rumak?
- To nie jest już mój koń, daj mi spokój dziewczyno! - zatrzasnął drzwi od samochodu i odjechał zostawiając na moich spodniach plamy rozcieńczonego błota z deszczem. Dzięki.  Spuszczając głowę w dół udałam się do dalszej podróży ku domu.
Otworzyłam drzwi, rzucając na podłogę mokrą torbę i kierując się do mojego pokoju, w którym mogłabym przebrać się i przemyśleć wiele rzeczy. Na schodach niestety zatrzymał mnie Horhe, trzymając w dłoni kubek z gorącym napojem.
- Cześć. - powiedziałam z wymuszonym uśmiechem na twarzy
- Mogłam puścić mi sygnał to bym po ciebie wyjechał Scarlet. Cały dzień siedzę w domu czytając powtarzające się wiadomości... A wiedziałaś, że naszego zoo uciekł lew?
Przewróciłam oczami. Ojczym dał mi do ręki kubek, a ja powędrowałam na górę. Usadowiłam się wygodnie na łóżku, popijając gorącą herbatę. Wróciłam myślami wstecz do spotkania z mężczyzną. Dlaczego powiedział, że Tristan nie jest już jego? Może sprzedał go po prostu... Jutro postaram się tam zajrzeć, a na dzień dzisiejszy dla mnie to za wiele.
- Ciekawe kiedy mama przyjdzie... - rzuciłam do siebie na głos

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Rozdział 3

Koń dotykał nosem moich zimnych ramion. Po moich plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Bardzo powoli odwróciłam się w jego stronę. W jego oczach dalej wyczuwałam strach i niepewność. Znając życie to samo mógłby wyczytać z moich. W głowie roił się mętlik. Podniosłam delikatnie dłoń na wysokości jego chrap. Koń odruchowo wyskoczył do góry ponownie machając nogami, ja odsunęłam się nieco w bok, dalej trzymając rękę w tym samym miejscu. Kiedy koń stał na czterech kończynach na nowo podeszłam do niego, próbując nabyć choć trochę zaufania do niego. Wysunęłam rękę, a on ponownie chciał stanąć na tylnych nogach, ale chyba miał za mało siły by to zrobić. Moja dłoń dotknęła jego pyska, zaczęłam jeździć nią od góry do dołu, dopóki koń nie zaczął wyrywać głowę na różne strony.
- Spokojnie... - po raz pierwszy odezwałam się od jakiegoś czasu
Uspokoiłam konia, delikatnie głaszcząc go po szyi. Koń w chwili się uspokoił. Na jego zadzie był wystrzyżony numer "13". Ale co to miało znaczyć? Rozejrzałam się dookoła. Było cicho i ponuro. W kieszeni za wibrował telefon, który wyprowadził konia z równowagi.
- Hola... - powiedziałam melodyjnym głosem, kiedy wyciągałam telefon z kieszeni.
Odebrałam telefon.
- Scarlet, czekam tu już 30 minut, za ile masz zamiar przyjść? - odezwała się Katy
Zapomniałam całkowicie o spotkaniu!
- Halo! - uniosła swój głos koleżanka
- A no, bo ja nie mogę. Przepraszam, coś mnie zatrzymało.
- Dzięki za informację, do jutra. - odrzuciła połączenie, nie dokończając ostatniego słowa
Spojrzałam ponownie na konia, a po chwili doszedł do mnie głośny okrzyk.
- Zostaw go!
Odsunęłam się od konia, a ten potrącił mnie łbem. Mężczyzna podszedł do karego konia i założył mu ozdobne, białe ogłowie, rumak chciał się postawić, ale on zbił go batem po zadzie.
- Tristan dalej! - wykrzyczał jego właściciel, chcąc zmusić konia do podążania za nim
Cofnęłam się w bok, czując, ze rozpraszam konia.
- Tristan! - właściciel pociągnął konia za wodzę, wprawiając wędzidło w ruch, a następnie uderzył go palcatem w łopatkę
Wszystko obserwowałam.
- Przepraszam, czy tu jest w pobliżu jakaś stadnina? - zapytałam, zanim pomyślałam
- Ta, kilometr stąd. Ten cholernik mi tu uciekł. Porąbany. - odchrząknął. - Tristan dalej!
- Może... może mogłabym jakoś panu pomóc?
Mężczyzna zaśmiał się głośno.
- Nie poradzisz sobie dziewczynko. Idź lepiej zajmij się sobą! - krzyknął patrząc się na mnie ze złością wymalowaną na twarzy.

sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział 2

Po obiedzie, powędrowałam do pokoju, w którym czekały nieodrobione prace domowe. Wypakowałam z torby wszystkie zeszyty i uporządkowałam je na biurku. Wyciągnęłam pióro i zaczęłam kaligraficznie bazgrać notatkę o dzisiejszej wycieczce. Co prawda wiele razy kreśliłam zdania, ale efekt mojej pracy był nawet zadowalający. Występ Szekspira, przerobiony na musical "Romeo i Julia", uniemożliwiał mi poprawne napisanie całej recenzji.
Ozdobną, wypisaną po brzegi kartkę schowałam do sztywnej teczki i odłożyłam na bok. Z górki ustawionych zeszytów, sięgałam po kolejne, przeglądając ostatnie lekcje.
Na koniec wszystko powtórnie spakowałam, tym razem do plecaka i wzięłam telefon do ręki. Odblokowałam wyświetlacz i wcisnęłam ikonę wiadomości. Wybrałam kontakt mojej bliskiej znajomej i klikając litery, wpisywałam w białe miejsce zdania, nie trzymające się całości.

"Cześć Katy, możemy się spotkać przy parku. Jeżeli nie wiesz, o który mi chodzi to jest to ten z aleją z bezami. Odpisz szybko. Czekam. x"

Po chwili telefon zadzwonił mi w ręce. Odczytałam wiadomość.

"No okej. Widzimy się o 18 przy parku. Do zobaczenia xx"

Podeszłam do szafy, ubrałam się w spodnie i luźną bluzę. Na co dzień, nie ubieram się tak. Schowałam telefon do kieszeni i rozpuściłam jasne włosy.
Schodziłam w dół drewnianymi schodami, gdy usłyszałam otwieranie się drzwi. Zatrzymałam się na schodku i wsłuchiwałam się kto to.
- Witaj Horhe. - usłyszałam męski głos
Podchodząc do stolika, zabrałam pęczek kluczy i poinformowałam ojczyma o wyjściu.
- Będę po 20 w domu. Pa! - powiedziałam i wyszłam tylnym wyjściem, prowadzącym na ogród.
Skierowałam swój wzrok w stronę lasu. Żwawym krokiem ruszyłam ku niemu, zerkając na zegarek, który wskazywał godzinę 17:49. Przekroczyłam granicę między moim ogrodem, a lasem. Szłam spokojnie, nucąc przy tym kawałek mojej ulubionej piosenki.
W pewnej chwili usłyszałam trzask gałęzi. Stanęłam, sztywno obracając się wokół własnej osi. Niestety, a może i nawet dobrze, wysokie krzewy i małe drzewa przysłaniały mi widoczność równolegle do ścieżki. Po raz kolejny usłyszałam trzask, tym razem był on bardzo blisko. Na mojej twarzy poczułam zimny pot. Ruszyłam dalej, zaciskając odruchowo pięści. Nieznana postać zaczęła biec, szurając suche jesienne jeszcze liście. Rozejrzałam się dookoła, ale dalej nic nie widziałam. Co to ma być? Jakiś kiepski żart? Biegłam co sił w stronę parku, zamykając oczy od nadmiaru piasku w wietrze, który go unosił. W momencie uderzyłam o coś przed sobą. Szybko odskoczyłam do tyłu, otwierając oczy. Przede mną stał rozwścieczony koń, machający nad moją głową kończynami. Stałam i wpatrywałam się w niego jak w obrazek, przerażenie nagle minęło, a koń denerwował się coraz bardziej. Zaczęłam się cofać, ponieważ nie znałam zamiaru tego konia. Uszy miał pochylone do tyłu, a jego wyraz oczu świadczył o jednym - nienawiść. Spojrzałam na zegarek na ręce, który wskazywał godzinę 17:56. Nie zdążę!
Chciałam postąpić rozsądnie więc wycofałam się jeszcze trochę i zaczęłam biec w z powrotem. Usłyszałam galopujące, rozwścieczone zwierze. Nagle zmieniłam stronę biegu, aby lekko rozkojarzyć konia i dobiec na spotkanie ze znajomą. Koń zdenerwował się jeszcze bardziej, a przecież nie o to mi chodziło. Zwolniłam, ponieważ nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Wyczuwałam oddech konia na moim gołym ramieniu.

piątek, 4 kwietnia 2014

Rozdział 1

- Zaraz nie wytrzymam... - zacisnęłam zęby, głębiej siadając w fotel.
Oglądając monotonny występ uczniów, co chwilę poprawiałam lekko kręcone włosy opadające mi bezwładnie na twarz. W notatniku, który przeznaczony był na rozpisanie recenzji na temat występu, rysowałam nieudolne szkice koni. Moim skrytym głęboko w sobie sekretem i jednocześnie marzeniem jest obcować przy zwierzętach. Nigdy nie miałam styczności z końmi, a pragnę poczuć bliskość między mną a trzy razy potężniejszym ode mnie ssakiem.
Po skończonych zajęciach z literatury językowej udałam się do domu, w którym zapewne czekał na mnie obiad i gorąca herbata. Miałam już ochotę zrzucić z siebie filcowaną spódniczkę, sztywną bluzkę i za małe na mnie balerinki... Najchętniej udałabym się pod zimny prysznic.
Stanęłam przed drewnianymi drzwiami domu, przeszukując głębokie kieszenie skórzanej torby. Chwyciłam za wielokolorowy pęczek kluczy i otworzyłam górny zamek.
W środku zdjęłam buty i z ulgą postawiłam nogę na białych, zimnych kafelkach w korytarzu. Skierowałam się do kuchni, w której prawdopodobnie matka i ojczym gotowali obiad. Weszłam w próg kuchni, stając sztywno.
- Cześć Horhe. Mamy jeszcze nie ma? - zapytałam zdziwiona, siadając na krześle
- O hej. Nie, jeszcze jej nie ma. A ty, dlaczego tak wcześnie wróciłaś? - zaśmiał się, podrzucając omlet na patelni
- Nie miałam zajęć z biologii. Pani Desorentto się rozchorowała, chyba na długo. - powiedziałam bez entuzjazmu w głosie. - To ja może lecę się przebrać.
Usłyszałam ciche przytaknięcie od ojczyma i pobiegłam przez schody, na górę, do mojego pokoju.
Zamknęłam za sobą drzwi, rozpinając spódniczkę, którą delikatnie ułożyłam na półkę w szafie. Ściągnęłam również jednym ruchem bluzkę, uniemożliwiającą mi pełnej sprawności rąk.
Po kilku minutach byłam przebrana w swoje najwygodniejsze ubrania, jakie mogłam mieć. Rozłożyłam się na łóżku, biorąc do ręki wibrujący telefon. Przesunęłam palcem po ekranie, odbierając połączenie od mamy.
- Halo? - odezwałam się pierwsza
- Cześć kochanie. - wyczułam z głosu mamy niesmak
- Mamo co się dzieje?
- Chciałam ci powiedzieć, że zostaję dzisiaj po godzinach za moją koleżankę i będę w domu po godzinie dwudziestej.
Umilkłam. Wsłuchiwałam się w głuchą ciszę, którą przerwał jej głos.
- Jesteś tam?
- Tak, tak. Dobra, ja muszę kończyć.
- Widzimy się wieczorem.
- Oczywiście... Pa.
- Pa. - rzuciła na koniec rozmowy i usłyszałam pojedyncze dźwięki oznaczające koniec połączenia
Zeszłam, a raczej ześlizgnęłam się z łóżka, siadając równolegle do niego na podłodze. Schowałam ręce pod mebel, chcąc złapać pudło, znajdujące się pod nim. Po chwili karton był już otwarty. Wyciągnęłam leżący z brzegu mój stary pamiętnik i dmuchnęłam w jego stronę, pozbywając się nadmiaru kurzu na okładce.
Otworzyłam i przewertowałam "książkę" trafiając na ostatni wpis.

"Tato, tam na górze nigdy o mnie nie zapomnij. Kiedyś spotkamy się i wierzę w to, bo tak mówi mamusia, która ciągle płacze, a ja nie potrafię jej pocieszyć. Nawet mój występ taneczny na nią nie zadziałał! Pamiętaj o nas, że zawsze, ale to zawsze będziemy Twoimi księżniczkami. Do zobaczenia!" 

Przy tytule widniała data: 21.03.2006, nie wiarygodne, ze minęło od tego zdarzenia już osiem lat.
Tę datę zapamiętam na najdłuższe lata, zostanie ona w mojej, jak i mamy pamięci.
- Scarlet! Obiad! - nagle usłyszałam głos z dołu
Niechętnie spakowałam pamiętnik do oklejonego pudełka i wsunęłam je z powrotem pod łóżko...